Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

Przebywając ciągle zdala od stolicy, nie znasz naszych stosunków. Małżeństwa członków stanu senatorskiego z córkami zbogaconych poborców, celników, przedsiębiorców budowli rządowych i tym podobnych dorobkiewiczów, nie dziwią już w Rzymie nikogo. Oni mają pieniądze, a my przodków i purpurę. Przodkowie i purpura bez pieniędzy, to śmieszność, to kalectwo.
— Oddam ci połowę majątku — wyrzekł Publiusz.
Marek wzruszył ramionami lekceważąco.
— Cóżbyś ty mi mógł dać... — mówił — dziesięć, piętnaście milionów? To nędza dla Kwintyliusza...
Publiusz milczał, odwróciwszy się powtórnie od krewnego.
Po chwili odezwał się półgłosem:
— Chciałem prosić boskiego Marka Aureliusza, aby mnie zwolnił od obowiązku poślubienia drugiej żony, pamięć bowiem pierwszej nawiedza mnie dotąd w chwilach samotnych; ale widzę, że nie tobie przeznaczono odświeżyć dom Kwintyliów latoroślą godną naszego nazwiska.
— Żenisz się? — zawołał Marek wesoło. — Pamiętaj z siebie zdjąć grubą skórę legionisty, gdy staniesz pod sztandarem Wenery. Piękna bogini nie lubi togi z szorstkiej wełny, opalonej twarzy i ciężkich butów wojskowych. Tulia Kornelia dopytywawała o dzień twojego powrotu. Życzę ci powodzenia.
— Zostaw mnie samego — wyrzekł Publiusz.
— Już idę, wilku obozowy, i wrócę dopiero