— Pozdrowienie wam — odpowiedziała Tullia i spoczęła na krześle, zaopatrzonem poręczą, przed nizkim, okrągłym stolikiem z drzewa cytrusowego, na którym stało srebrne lustro, oparte na głowie Herkulesa z kości słoniowej.
— Uczeszesz mnie dziś po grecku — rozkazała pani.
W milczeniu zabrała się stara, pomarszczona Egipcyanka do zwykłej czynności. Ostrożnie wzięła w żółte ręce bujne włosy Rzymianki i zaczęła je gładzić grzebieniem z bronzu.
— Hiparchos zaspał prawdopodobnie — wyrzekła Tullia.
Zamiast niewolnicy, do której te słowa były zwrócone, odpowiedział jej mężczyzna w sile wieku, ubrany w ciemny płaszcz filozofa.
Wszedł, złożył głęboki ukłon plecom pani, ogarnął pożądliwem spojrzeniem jej postać i wyrzekł głosem słodkim:
— Hiparchos nie przebaczyłby sobie nigdy, gdyby niecierpliwość swojej pani podrażnił najmniejszem niedbalstwem w pełnieniu obowiązków.
Nadworny filozof i lektor Tullii Kornelii usiadł na nizkim stoliku i wydobywając z podłużnej, okrągłej puszki kilka kart pergaminowych, zapytał:
— Czy zacząć tam, gdzie skończyliśmy wczoraj?
— Zacznij, gdzie chcesz — odpowiedziała Tullia. — Nie idzie mi wcale o doskonałą znajomość twojego śmiesznego Epikteta, lecz jedynie o pogląd ogólny na jego teorye. Możesz opuszczać całe rozdziały.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.