Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

kryty dziedziniec, otoczony ze wszystkich stron dwoma rzędami kolumn z marmuru kararyjskiego.
Posągi, wykonane przez znakomitych rzeźbiarzy i ogromne wazony z kwiatami egzotycznemi stały obok filarów. W środku mozaikowej, wzorzystej posadzki znajdował się głęboki, ocembrowany basen, w którym pluskały się duże ryby morskie. Dwóch kupidynów z bronzu wyrzucało z ust strumienie wody, spadającej napowrót pyłem srebrzystym.
Zaledwie Tullia Kornelia ukazała się na dziedzińcu, otoczył ją rój niewolników. Krzątał się koło pani szybko, stąpając bez szelestu. Jeden niósł stolik, drugi ustawiał w słońcu sofę, trzeci układał poduszki, czwarty nakrywał do śniadania, piąty trzymał w ręku naczynia, szósty chleb, siódmy owoce.
Gdy Tulia spoczęła na miękkiej sofie, oparłszy lewą rękę na rzeźbionej poręczy, znikł tłum sług tak cicho, jak przyszedł. Został tylko młody, przystojny Grek z głową ufryzowaną, pełniący czynność rządcy domu.
— Czy Tymon ma do mnie jakie sprawy? — zapytała pani, niosąc do ust filiżankę z grzanem winem.
Niewolnik podał pani pęk tabliczek woskowanych.
Ale Tullia nie wyciągnęła po nie białej ręki, pokrytej pierścieniami.
— Rachunki? — wyrzekła obojętnie.
— Rachunki, pani.
— Odeślij je do rachmistrza.