Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc Hipiasz wyrządził szkodę? Spocznij i opowiedz, jak to było.
Uśmiechnąwszy się uprzejmie, wsunęła się Tullia w głąb sofy, robiąc miejsce dla synowicy.
— Tu, przy mnie usiądź! — zapraszała.
— Nie ze skargą na służbę, lecz z prośbą przychodzę dziś do ciebie, stryjenko — wyrzekła Mucya.
Jej głos miękki, melodyjny, brzmiał jak ton fletni.
— Mucya z prośbą? Mucya, która lekceważy kosztowne materye, drogie kamienie, wesoły teatr i świetne igrzyska? Może serduszko twoje zabiło nareszcie?
Tullia zasępiła się nagle.
— Przyznaj się — mówiła, wpatrując się niespokojnym wzrokiem w twarz synowicy. — Twój posag...
Mucya zwróciła na stryjenkę duże, piwne, rozmarzone oczy.
— Serce moje nie znalazło dotąd nikogo, ktoby był godnym jego miłości — odpowiedziała — o posag zaś nie mam potrzeby lękać się, dopóki się w twoim znajduje ręku.
Po ustach Tullii przemknął się uśmiech nieszczery.
— Możesz go odebrać w każdej chwili — podchwyciła szybko — gdy zapragniesz własnego ogniska, ale nie wierzę, żeby patrycyuszka z twojemi pojęciami znalazła w Rzymie rychło odpowiedniego małżonka.
— Niecały Rzym...
Mucya nie dokończyła myśli. Jej białą, pusz-