Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem młodości pokrytą twarz oblał ciemny rumieniec.
— Niecały Rzym zapomniał o cnotach przodków, chciałaś powiedzieć? — dokończyła za nią Tullia głosem twardym. — Szukaj, czekaj, czekaj, życzę ci szczęścia... A twoja prośba...
— Potrzeba mi niewolnicy do osobistej usługi — wyrzekła Mucya.
— Cały mój dwór słucha twoich rozkazów.
— Upodobałam sobie szczególnie jednę z twoich pokojówek. Chciałabym, żeby należała tylko do mnie.
— Niema między niemi ani jednej, bez którejbym się nie mogła obyć.
— Sprzedaj mi Mimut, stryjenko.
Tullia, zacisnąwszy usta, milczała.
— Rozumiem — odezwała się po chwili, rzuciwszy synowicy spojrzenie nienawistne. — Litujesz się nad tą nędznicą, której niezręczność pobudziła mnie już tyle razy do gniewu. Powinnam ci odmówić, ale ponieważ to twoja pierwsza prośba, przeto bierz ją. Cenę każę postawić na twoim rachunku.
— Dziękuję ci, stryjenko — wyrzekła Mucya i wyszła szybko do sali jadalnej. Tu wzięła naczynie, napełnione balsamem i udała się do ogrodu.
Lekką stopą posuwała się szpalerem mirtowym, nasłuchując uważnie. Gdy doszła do klombu, utworzonego z cyprysów, przystanęła. Cichy płacz dochodził z pod muru. Rozchyliwszy gałęzie, ujrzała jakieś ciało skulone, zmięte, pokryte jedną wielką raną.
Niewolnica egipska, jeszcze obnażona, z po-