Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

ogromna, złocona lektyka, niesiona przez ośmiu drabów w niebieskich sukniach.
Już dawno nie widziała ulica Szeroka tak wspaniałej świty. Jakiś wielki pan udawał się do innego magnata z rannem pozdrowieniem.
Kupcy i rękodzielnicy wyszli przed sklepy i warsztaty; drobni handlarze zaprzestali nawoływań; pachołkowie prefekta miasta spędzali ciekawych na chodniki, robiąc miejsce dla dworu bogacza.
Owiana szeptem podziwu i ścigana spojrzeniami zazdrości, posuwała się lektyka wolno, świecąc białemi ścianami na barwnem tle pstrych sukien niewolników. Spoczywał w niej, na purpurowem wysłaniu, mężczyzna w sile wieku, mający obok siebie młodą dziewczynę.
Małe, chytre oczy pana rozglądały się uważnie w tłumie, jakby się czegoś obawiały. Ale plebs rzymski zachowywał się spokojnie, składając milczeniem hołd Złotemu Cielcowi.
Jakiś tylko pauper, sprzedający kwiaty, przebiegł pędem wzdłuż orszaku i wrzasnął:
— Fabiusz... lichwiarz... liiichwiaarz... ropucha... rrrropucha.,.
Zanim się pachołkowie miejscy spostrzegli, obdartus skręcił w boczną uliczkę i przepadł.
Ktoś przyklasnął śmiałkowi, ku zgorszeniu bogacza, który zapuścił szybko firanki.
Wtem wszczęła się na czele orszaku wrzawa.
Od bramy Flamińskiej zbliżało się dwóch wojskowych, ubranych w buty i ciemne grube płaszcze