Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

z kapturami, używane przez legionistów, stojących załogą w prowincyach północnych.
Chociaż należeli do przesławnej armii stolicy świata, nie gorąca Italia była snać ich kołyską. Bujne, jasne włosy z odcieniem złotawym, spadały w kędziorach na ich szerokie ramiona. Słońce i wichry pól i lasów spaliły ich twarze, a kurz dalekiej drogi pokrywał suknie. Wysocy, zbudowani jak atleci, przerastali plebs rzymski o całą głowę.
Szli wolno, kołyszącym chodem kawalerzystów, i rozglądali się ciekawie wokoło. Spotkawszy się z orszakiem, usunęli się ku chodnikom, nie opuszczając środka ulicy.
Nie podobało się to jednemu z klientów bogacza, bo krzyknął:
— Z drogi, psy germańskie!
A kiedy wezwanie to nie poskutkowało, wówczas przyskoczył i szarpnął młodszego z wojskowych za płaszcz.
— Czy nie widzisz, kto idzie?
Germanin zmarszczył brwi, wskazał starszemu towarzyszowi palcem, ozdobionym sygnetem rycerskim, zuchwalca i wyrzekł tylko jedno słowo:
— Herman!
W jego głosie brzmiał rozkaz.
Zrozumiał go brodaty wojak, bo odepchnął krzykacza z taką siłą, że obywatel rzymski runął na kamienie.
W jednej chwili otoczył Germanów tłum wrzeszczący i gestykulujący.
— Barbarzyńcy!
— Rozbijają obywateli rzymskich.