Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chwytajcie ich!
— Prefekt się z nimi rozprawi!
— Gdzie straż? — wołano.
Nadbiegli pachołkowie miejscy.
— Do którego legionu należycie? — zapytał jeden z nich.
Zamiast odpowiedzi, odrzucił młodszy germanin płaszcz, odsłaniając srebrną zbroję. Na jego szyi błyszczał zloty łańcuch, nagroda walecznych, a biodra opasywała mu barwna wstęga, znak wyższego oficera.
— Miejsce dla prefekta legionów boskiego imperatora! — zawołali pachołkowie równocześnie, pochylając przed barbarzyńcą topory, tkwiące w pękach rózg. — Rozstąpcie się!
Z niechętnym pomrukiem usuwał się plebs rzymski przed wodzem jazdy germańskiej.
— Barbarzyńców robią prefektami! — podawano sobie z ust do ust.
Scena ta odbyła sią tak szybko, że bogacz nie zdążył nawet zapytać wywoływacza, który postępował obok lektyki, o powód przeszkody, kiedy już orszak ruszał dalej.
Teraz wychylił głowę z po za firanek, ale, zaledwie spostrzegł Germanów, cofnął ją natychmiast.
— Pośpieszcie się! — rozkazał tragarzom.
— Fabiusz! — wyrzekł prefekt. — Poznałeś tego łotra?
— Znają go wszystkie sioła markomańskie — odpowiedział starszy Germanin. — Przeczuwam, że jego to zbiry ściągnęły rękę na waszą narzeczoną, panie.