Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

zdawkowy uśmiech, zbliżyła się do Liwii i wyrzekła pocałowawszy ją w czoło:
— Witaj pod dachem Korneliów! Żona krewnego, którego kocham, będzie mi zawsze miłym gościem.
A odpowiedziawszy na ukłon Fabiusza lekkiem pochyleniem głowy, wskazała ręką na sofę.
— Proszę — dodała.
Żółtą twarz Fabiusza, zeszpeconą dużym garbatym nosem i szerokiemi ustami, rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
— Bogowie, zesławszy dzień pogodny, zdają się sprzyjać związkowi naszych domów — odezwał się po grecku, zajmując miejsce naprzeciw pani domu.
— Młodości, składającej marzenia dziewicze na ołtarzu Hymenu, towarzyszą zawsze dobre wróżby bogów życzliwych — odpowiedziała Tullia, zwracając się w stronę Liwii.
Jej słowa uprzejme nie wywołały rumieńca na twarzy dziewczyny, chociaż narzeczona Marka liczyła dopiero lat piętnaście.
— Szczęśliwym wróżbom bogów dopomoże powolność Marka Kwintyliusza — odezwała się panna, posyłając narzeczonemu uśmiech zalotny.
— Będę się starał, żeby cię dobre wróżby nie zawiodły — mruknął Marek.
— Spodziewam się tego...
W głosie Liwii, gdy te słowa wygłaszała, tętniło tyle stanowczości, że Tullia spojrzała na nią uważnie.
Piękną nie była córka milionera. Nizkiego wzro-