Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

stu, krępa, z podłużną głową Egipcyanki, miała ogromny nos, grube, zmysłowe wargi i małe chytre oczy ojca. Rozłożona na sofie, ze swobodą osoby, znajdującej się w swojem towarzystwie, nie zdawała się wcale oceniać zaszczytu, jakiego dostąpiła, przekraczając próg Korneliów.
Nie podobało się to patrycyuszce. Chłodniej już odezwała się:
— Nie mówił mi jeszcze Marek, kiedy będę miała szczęście powitać w Liwii krewną...
— Jak tylko Liwia skończy kurs filozofii — odpowiedział Fabiusz — zapalimy pochodnię Hymenu.
— Panienka zajmuje się mądrością Hellady? Czy nie zbyt to utrudzająca zabawka dla jej młodej główki?
Fabiusz wzruszył ramionami.
— Filozofia jest dziś rozrywką tak powszechną — mówił — iż żona Marka Kwintyliusza znalazłaby się nieraz w położeniu przykrem, gdyby jej głównych zarysów nie znała. Sprowadziłem z Aten doskonałego nauczyciela, by ułatwił Liwii strawienie tej umiejętności niestrawnej.
Były poborca ceł wyrażał się po grecku poprawnie, płynnie, z akcentem attyckim, nie rażąc patrycyuszki ruchami zbyt szorstkiemi.
— I któryż systemat przypada najlepiej do gustu mojej narzeczonej? — zapytał Marek.
— Upodobania żony nie powinny się kłócić z gustami męża — odpowiedziała Liwia bez namysłu. — I ja stawiam ponad wszystkich mędrców boskiego Epikura.