Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

— Minęły czasy, kiedy kobietom wolno było tylko udawać, że nic nie wiedzą.
Mówili dalej o plotkach miejskich, nicując cały szereg wielkich dam rzymskich.
Żegnając się z Tullią, wyrzekł Fabiusz.
— Mam nadzieję, że stosunki naszych domow, nawiązane pod wróżbą tak szczęśliwą, ścieśnią się z czasem i utrwalą ku dobru Fabiów i Kwintylliów.
Markowi, który go odprowadzał do przedsionka, szepnął:
— Gdybyś znalazł przed obiadem trochę czasu, odszukaj mnie na polu Marsowem pod portykiem Agryppy. Potrzebuję twojej rady w sprawie bardzo ważnej.
Kiedy Tullia została sama z Markiem, zapytał pretor:
— I cóż? Jakże ci się Fabiusz podoba?
Tullia wzruszyła ramionami.
— Nie umiem sobie zdać sprawy z tego, co widziałam — odparła. — Pozornie nie razi ten wyzwoleniec niczem, rusza się przyzwoicie, mówi doskonale po grecku, a jednak jest w nim coś, co stoi między nim a nami.
— Są to resztki jego pochodzenia — mówił Marek — ale te resztki zatrą się w następnem pokoleniu. Fabiusz nie jest zwykłym dorobkiewiczem. Zanim mu chciwość Egipcyanina wskazała dzierżawę ceł, jako kopalnie złota, był w Rzymie adwokatem i obracał się podobno dużo w domach patrycyuszów.
— Nie spodziewałam się wistocie takiej niespo-