Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

dwaj mieli profile ptaków drapieżnych, urodzonych do zwyciężania.
— Boski Marek Aureliusz jest sprawiedliwym panem — wyrzekł Rzymianin.
— Boski Marek Aureliusz czyta zawiele książek, a zajmuje się za mało sprawami państwa — odpowiedział Germanin.
— Śmiałe to słowa w ustach legionisty.
— I Publiusz wierzy tak samo...
Wtem odezwało się przed nimi wołanie laufrów.
— Ho, ho, z drogi!
Otoczony rojem klientow i niewolników przesunął się Fabiusz, rozłożony na poduszkach lektyki. Dostrzegłszy prefekta, zbladł.
— Po raz drugi spotykam dziś tego łotra — mówił prefekt. — Łzy i krew moich braci lśnią na jego milionach.
Wchodzili właśnie pod portyk Agryppy. Był tu tłok tak wielki, że chcieli się cofnąć, kiedy ich dźwięczny głos niewieści powstrzymał.
— Witaj, Publiuszu — zawołał ktoś tuż obok.
Tullia Kornelia stała ze swoją synowicą Mucyą przy sklepie barwnych płócien, mając przy sobie tylko dwie niewolnice.
— Od kiedyż to czekają Rzymianki nadaremnie na odwiedziny krewnych, wracających z dalekiej drogi? — mówiła Tullia, kiedy się Publiusz do niej zbliżył.
— Zastałem po trzyletniej niebytności w Rzymie tyle spraw naglących — tłómaczył się Publiusz — iż nie znalazłem dotąd chwili wolnej. Zamierzałem