Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

— Możeby dobrze było, gdybyście wzięli do pomocy Zygfryda — wyrzekł po krótkiem milczeniu. — Mówiono mi, że ten starzec ma poszanowanie między niewolnikami. On wskaże wam drogi do tajemnic zaułków. Niech tu Zygfryd przyjdzie! — rozkazał Artemidorowi. — Trzebaby także zawiązać stosunki z wyznawcami przesądu chrześciańskiego. Ci sekciarze wiedzą wszystko, co się dzieje w kryjówkach zbrodni.
— Będzie bardzo trudno dotrzeć do ich schronisk — wtrącił Kajus — chrześcianie bowiem, przerażeni sprawiedliwością boskiego Marka Aureliusza, stali się znów ostrożnymi i nieufnymi. Boski imperator nie lubi tego przesądu, chociaż nie krępuje swobody religii cudzoziemskich. Zeszłego tygodnia skazał kilkunastu chrześcian, którzy nie chcieli swojej wiary odwołać, do kopalni sardyńskich.
— Boski Marek Aureliusz jest Rzymianinem, żaden zaś prawy Rzymianin nie może ścierpieć sekty, stawiającą nieznanych nikomu bogów ponad nasz Olimp. Rzym zawdzięcza panowanie nad światem swojej religii i dzielności. Z chwilą, gdy miejsce Jowisza zajmie na Kapitolu bóg inny, potężniejszy, szczerzej czczony, rozpadnie się imperium, jak dąb spróchniały. Boski Marek Aureliusz wie, że trzeba zdusić przesąd, który zamiast istnieć obok naszych bogów, chce ich zburzyć i usunąć.
— Wiem, że wiara chrześcian krzewi się już także w legionach — odezwał się Serwiusz. — Widziałem sam kilku żołnierzy modlących się o szarej godzinie do jakichś małych krzyżów. Musi jednak coś