Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najazd odbył się nocą, a rabusie mieli twarze poczernione.
Prefekt pogładził brodę i zamyślił się.
— Rzecz dziwna, żeby o takim gwałcie służba moja nic nie wiedziała — mruknął.
Powiódł wzrokiem po rzędach, zajmowanych przez rycerzy rzymskich. Siedzieli tam między innymi i zbogaceni poborcy, którzy zapłacili skarbowi hojnie za wązki szlak purpurowy.
Badawcze oko prefekta miasta przesuwało się wolno z głowy na głowę. Gdy doszło do Fabiusza, zatrzymało się dłużej. Ale nie dostrzegło nic, przyszły bowiem teść Marka, przechyliwszy się do sąsiada, opowiadał mu coś z wielkiem ożywieniem. Prefekt nie mógł z oddalenia zauważyć, że milioner śledzi z pod czoła pilnie jego ruchy i kręci się niespokojnie na miejscu.
Na scenie ukazało się dwóch aktorów bez masek i koturnów i rozpoczęła się zapowiedziana komedya Marulla. Jeden z histryonów, ubrany w jaskrawy strój błazna i w krótki płaszczyk, drwił z drugiego, który słuchał, kiwając poważnie głową.
Zaledwie się ukazali, powitał ich śmiech tak powszechny, iż blizko sceny siedzący Serwiusz nie mógł z dyalogu pochwycić ani słowa. Nie rozumiał zrazu przyczyny głośnego wesela.
A publiczność szalała z uciechy, klaszcząc, krzycząc, powiewając togami.
Dopiero, kiedy się lepiej komedyantom przypatrzył, domyślił się źródła wrzawy. Oto miał na sobie drugi histryon płaszcz filozofa i był podobny do Marka Aureliusza.