Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

Powtórnie podniósł oczy do rzędów, zajmowanych przez kobiety. Widział wszędzie rozbawione twarze...
Pasmo jego myśli przerwał okrzyk.
— Witaj, cezarze! — huknęło kilkadziesiąt tysięcy głosów równocześnie.
Do loży, wznoszącej się po prawej stronie sceny, wszedł młody, smukły brunet w todze purpurowej, ze złotym wieńcem we włosach, posypanych proszkiem. Posłał publiczności ręką ukłon niedbały, a kiedy się uciszyła, odezwał się głosem ochrypłym:
— Witajcie wy!
Zaledwo imperator Lucyusz Werus spoczął, wybiegł na scenę, której boki zajął chór męzkich i żeńskich śpiewaków, przystojny histryon.
I znów rozległ się okrzyk, tak samo wrzaskliwy, jak ten, który Rzym rzucił pod stopy jednego ze swoich władców. Kobiety podnosiły się z siedzeń, gestykulując rękami.
Był te wyzwoleniec Parys, słynny na całe imperium pantomim.
Orkiestra, składająca się z fletów, świstawek, cymbałów, cytr i lir, rozpoczęła widowisko hałaśliwą przegrywką. Towarzyszyły jej chóry, wtórujące rytmicznym ruchom artysty.
Myt o zdradzie Marsa i Wenery, nakrytych przez Wulkana siatką w chwili wiarołomstwa, ilustrował Parys mimiką. Mówił, pokazywał, czynił ruchami rąk, głowy, nóg, giętki i zwinny, jak śliski gad. Lubieżnie błyszczały jego duże, wyraziste oczy, lubieżnie kołysały się członki, lubieżnie składały się