Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

usta, naśladując pocałunki miłosne. To przypadał do posadzki, to wyskakiwał w górę, na prawo, na lewo, to zdawał się leżeć na powietrzu i obejmować kogoś namiętnie. Nie powiedział ani słowa, a publiczność rzymska, przywykła do mów pantomimicznych, rozumiała go doskonale.
Z powstrzymanym oddechem, z wytężonym wzrokiem śledzili młodzi i starzy ruchy histryona. Zmysłowość Parysa udzieliła się ze sceny widzom. Na twarze mężczyzn i kobiet wystąpiły gorące rumieńce.
Kiedy pantomim skończył, posypał się na niego deszcz kwiatów i wszczęła się taka wrzawa, iż zdawało się, że rozsadzi mury teatru. Kobiety zrywały z rąk pierścienie i ciskały je na scenę. Motłoch łomotał przyniesionemi z domu stołkami o ściany przedziałów.
— Parys... Parys... — szumiało wokoło.
A Parys, ulubieniec imperatora Werusa, kochanek patrycyuszek, przyjaciel senatorów, kłaniał się niedbale, jak cezar.
Coraz dziwniejszą wydawała się Serwiuszowi publiczność rzymska.
Widział i on i mimy i pantomimy na prowincyi w teatrach Windobony i miast innych; ale tam łagodzili histryoni bezwzględność autorów. Żaden z nich nie odważyłby się wobec widzów barbarzyńskich plwać na świętości rodziny lub drwić z bogów. On sam kazałby w obozie wychłostać zuchwalca, któryby się chciał bluźnierstwem popisywać. Wytrawny żołnierz, zbratany ze śmiercią, wiedział z osobistego doświadczenia, że wojownikowi