że stary Korneliusz sprzedał na jej zbytki połowę dóbr ziemkich.
Ale z twarzy Tullii biła dobrze grana szczerość.
Zmieniłożby ją wdowieństwo do tego stopnia? — myślał trybun.
Z czarującym uśmiechem powtórzyła patrycyuszka zaproszenie, gdy stanęła z gośćmi przed domem.
— Przepraszam, że opuszczę was na kilka chwil — wyrzekła w sali przyjęć — ale nawet takie drobne sprawy, jak śniadanie, nie powinny się obywać bez współudziału gospodyni. Przyślę wam tymczasem Mucyę.
Tullia zajmuje się gospodarstwem? Ona, która nie wiedziała nigdy, co podadzą do stołu, zawsze pewna, że sycylijski kucharz, mistrz w swojej sztuce, rozporządzi lepiej od niej...
Coraz dziwniejszem wydało się Publiuszowi zachowanie się prokonsulowej.
Do sali weszła Mucya i uśmiechnęła się do gości uprzejmie.
— Cienie Korneliów witają was z radością, waleczni, dla Rzymu zasłużeni mężowie — odezwała się, wskazując ruchem ręki na sofy. — Stryjenka nie każe długo na siebie czekać. Proszę...
— Nie w domu, lecz w teatrze spodziewałem się zastać piękną Mucyę — wyrzekł Publiusz. — Młodości należy się śmiech swobodny.
— Śmiech naszych teatrów obraża uszy Rzymianki — odpowiedziała Mucya.
— Dziesięć tysięcy Rzymianek klaskało dziś Parysowi.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.