Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiła, prowadząc gości za sobą wązkim kurytarzem — więcej tam światła i zieleni. Za skromne przyjęcie przepraszam, ale nie spodziewałam się dziś nikogo u siebie.
Dwóch tylko niewolników obnosiło potrawy tak proste, iż zdziwiły one nawet legionistów, nie przywykłych w obozie do kuchni wytwornej. Całe śniadanie składało się z ostryg, ryb pieczonych, chleba, owoców i z młodego wina albańskiego.
Tullia, zanim podniosła czarkę do ust, wylała kilka kropli wina na posadzkę, bogom domowym na ofiarę.
— Zwycięztwo legionów, odniesione nad ludami Wschodu — zaczęła, zwracając się do Publiusza — pozwoli naszym walecznym trybunom wypocząć czas dłuższy w stolicy, z czego Rzymianki będą bardzo zadowolone.
Słowa swoje wzmocniła uśmiechem zalotnym.
— Piękne Rymianki nie będą miały pociechy z takich, jak ja, nieokrzesanych żołdaków — odezwał się Publiusz. — Gładkiej mowy w obozie zapomniałem, miejską uprzejmość i giętkość utraciłem.
— Uprzejmość i giętkość wraca mężowi miłość, a Publiusz Kwintyliusz zasłużył sobie na uwielbienie Rzymianek. Coraz mniej dziś takich, jak ty, patrycyuszów. Nie wątpię, że i waleczny prefekt podziela moje zdania — odparła Tullia, pochylając głowę w stronę Serwiusza.
Germanin, który słuchał dotąd w milczeniu, odezwał się:
— Jeden Kwintyliusz i jedna Kornelia godzą cudzoziemca z tysiącami tych, którzy obrzucają kwiatami Parysów.