Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie słyszysz, ropucho galska! Wina tam, do piątego stołu!
Z zalotnym uśmiechem na zwiędłych ustach przybiegła do Germanów młoda niewolnica i napełniła im czarki.
— Może rozkażecie jaką przekąskę? — pytała. — Są rzodkiewki, świeża cebula, wyborne ślimaki i ryby morskie.
— Prosimy tylko o dużo wapna i pieprzu do wina, aby było po czem spluwać — odpowiedział Herman.
Uwaga jego utonęła w głośnym gwarze kilkudziesięciu głosów.
Setnik, odprawiwszy dziewczynę, która chciała go umizgami zabawiać, rozglądał się uważnie w towarzystwie.
Na różnobarwny, hałaśliwy tłum składali się gladyatorowie, niewolnicy, żołnierze i kilku obywateli rzymskich, zawiniętych w togi tak brudne, że straciły dawno kolor pierwotny. Nie białe były, lecz szare.
Cała ta czereda, racząc się ohydnym, kwaśnym trunkiem, wrzeszczała, gestykulując żywo.
— Ale tego z siatką toś porządnie płatnął. Ani zipnął! — krzyczał jakiś gladyator nad uchem drugiego.
— Co miał zipać, kiedy dostał w samą wątrobę. Zwalił się, jak kłoda, gębą w piasek.
— To już piąty od trzech dni?
— A piąty.
— Masz w tym tygodniu rękę szczęśliwą.
Od stolika, stojącego najbliżej Garmanów, odezwał się jeden z obywateli rzymskich z głową lisa: