Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, o!... Chciał, żebym...
— Żebyś ją sprzątnął?
Sporus zaprzeczył ruchem głowy.
— Inny włożył... że...la...za... ...na szyję... Spo... rus... nie... Grek... Spo...rus... nie okuje pa...ni... ger...mań...skiej... niechby... tylko... Każdego po... po...łożę... Pchnięcie — mamrotał gladyator.
Zamierzył się, jakby chciał kogoś uderzyć, ale zachwiał się i runął twarzą na stół. Po chwili odezwało się straszliwe chrapanie.
Prefekt rzucił służbie garść drobnych monet i opuścił szynk z towarzyszami.
Gdy stanęli w pustej ulicy, zapytał półgłosem:
— Czy kto z was zna dokładnie rozkład domu Fabiusza?
— Byłem tam raz na obiedzie — odpowiedział Kajus.
— Czy dom jego stoi samotnie?
— Otacza go ogród, obwiedziony wysokim murem.
— Czy można wejść do ogrodu bez zwrócenia uwagi straży miejskiej?
— Pachołkowie ukazują się rzadko w tych stronach.
— Czy wiesz, w którem miejscu stoi więzienie dla niewolników?
— Widziałem jakiś dół w pobliżu kurników. Rządca Fabiusza mówił, że to więzienie.
— Prowadź nas, Kajus — wyrzekł prefekt. — Domyślam się z gadaniny tego pijaka, że Fabiusz okuł moją narzeczoną w kajdany i kazał ją zamknąć w więzieniu. Wymierzymy sobie sami sprawiedli-