Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

wytworni, czy dotrzymywali zaciągniętych zobowiązań wobec zwyciężonych? Szanowali-ż wszyscy ich praw umowy, uświęcone słowem i rozkazem cezarów? Rozlewało-ż światło Rzymu na barbarzyńców spokój, sprawiedliwość i łagodniejsze obyczaje, jak obiecywały odezwy senatu?
Prefekt odetchnął ciężko. Wszystkie skargi lasów germańskich zagrały w jego sercu, przypominając mu tysiące sił, zdeptanych przez legiony, krocie kołaczącego się wśród puszczy ludu. Widział płonące osady, jeńców zapędzonych w niewolę. Zdawało mu się, że słyszy olbrzymi jęk, podobny do płaczu wichru, gladyatorów, rozdzieranych na krwawe szmaty kłami lwów i tygrysów — niewiasty, bezczeszczone przez zbirów.
Jak złodziej skradał się dziś po swoją własność on, który poświęcił sławie cezara swojej młodości zapał, rozgrzewając na polach bitew ogniem dzikiej odwagi barbarzyńcy zniewieściałych synów pysznej Romy... Pierwszy lepszy poborca ceł, łotr, godzien krzyża, mógł urągać jego boleści. Czemże bowiem była dla Rzymu Germanka, córka ludów zwyciężonych?... Urodzoną niewolnicą...
Szedł ciągle z głową pochyloną, wyprzedzając towarzyszów. Niosła go burza, która w nim szalała...
— Sponiewierali ją, okuli w żelaza, wrzucili do lochu — mruczał.
— Śmierć temu psu — wyrzekł głośno, podnosząc pięść.
— Wy rozkazaliście, panie? — odezwał się Herman, przybiegając do niego.
On obejrzał się nieprzytomnie.