Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

tychmiast do pretora cudzoziemców, a przekonasz się, że w Rzymie niewolno lekceważyć traktatów, zawartych z ludami sprzymierzonemi.
— Pretor cudzoziemców nie jest Rzymianinem — zauważył Serwiusz.
— Jest nim od trzech, czy czterech pokoleń. Już jego dziad, przybywszy z Hiszpanii do stolicy, ozdobiony naszym pierścieniem rycerskim, zasłużył się Rzymowi w legionach, ojciec zaś zostawił po sobie imię nieskazitelne, chociaż urzędował w prowincyach. On sam dołączył do cnót wojskowych i obywatelskich swoich przodków umysł ukształcony i szlachetne serce. Przebierz się i bądź dobrej myśli.
W pół godziny potem zatrzymała się lektyka Publiusza przed domem pretora cudzoziemców. Chociaż się przedsionek i sala przyjęć roiły od klientów, trybun i prefekt nie czekali długo na posłuchanie. Nazwisko Kwintyliusza usunęło na stronę wszystkich innych.
Na progu pracowni powitał ich wysoki, dobrze zbudowany brunet, lat czterdziestu, z długą brodą, spadającą na szeroką pierś. Jego twarz śniadą, suchą, o konturach wyrazistych oświetlała para rozumnych oczu. Czarne oczy[1], wypełzłe na czole, srebrzyły się na skroniach.
— Domyślam się, że tylko bardzo ważna sprawa skierowała kroki Kwintyliusza w nizkie progi nowego człowieka — odezwał się pretor z uśmiechem sarkastycznym na wązkich ustach.

— Ty wiesz, pretorze — odparł Publiusz — że patrycyusz rzymski szanuje wszelką zasługę osobistą, bo z niej sam początek swój wiedzie.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zdaje się, że mowa o włosach, nie oczach.