Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

prawdy w obliczu zachmurzonem, że Serwiusz uwierzył w szczerość jego obietnicy.
— Przepraszam cię, pretorze, i dziękuję — wyrzekł.
— Nie przepraszaj! Rozumiem bardzo dobrze i odczuwam oburzenie duszy germańskiej na widok tego, co się dzieje po za granicami Italii, bo i w żyłach moich płynie krew wolnych barbarzyńców. Takich Rzymian, jak trybun Kwintyliusz, posiada święta Roma niewielu. Czekaj cierpliwie i ufaj mojej życzliwości.
— Czekaj cierpliwie — powtórzył Serwiusz, kiedy opuścił dom pretora. — Czekać, gdy się w powietrzu czuje krew, a w duszy słyszy jęki kobiety ukochanej... Nie żołnierska to rada.
Zamiast wsiąść do lektyki, da znak tragarzom, aby ruszyli bez niego.
— Wrócę do domu w południe — wyrzekł.
— Ty masz coś nierozważnego na myśli — mówił Publiusz, wpatrując się w niego badawczo. — Pamiętaj, że nie jesteśmy w obozie.
— Pamiętam — mruknął Serwiusz i odszedł w stronę głównych rynków.
Miasto wrzało już rozbudzonem życiem. Z jednej i drugiej strony ciągnęły lektyki i krzesła przenośne. Tłumy klientów i niewolników otaczały panów, śpieszących z hołdem porannym do dygnitarzów, mających do rozdania posady i godności. Rzemieślnicy i handlarze przebiegali ulice z głośnym krzykiem, polecając swoje towary. W sklepach i warsztatach rozlegały się śmiechy i nawoływania.
Torując sobie drogę łokciami, a gdy zaszła po-