Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba, i kułakiem, dotarł Serwiusz do Eskwilinu. Tu zapytał pachołka miejskiego o dom Fabiusza.
We wspaniałym pałacu mieszkał były poborca ceł. Dziesięć kolumn z marmuru frygijskiego dźwigało dach przedsionka, pokryty blachą bronzową. Dwóch olbrzymich odźwiernych w bogatych, złotem dzierzganych tunikach, trzymało straż przed drzwiami.
— Wasz pan w domu? — zapytał Serwiusz.
— Ty wiesz, panie — odpowiedziano.
Wszedł do środka. Wytworna mozaika, przedstawiająca porwanie Europy, tworzyła posadzkę przedsionka, obwieszonego staremi zbrojami, kosztowną bronią i wypchanemi łbami dzikich zwierząt.
Serwiusz podniósł jedwabną zasłonę i znalazł się w dużej sali, zastawionej ławkami z drzewa cytrusowego. Były tu i szafy z woskowemi biustami przodków.
Kilkudziesięciu ludzi różnego wieku i stanu czekało na posłuchanie.
— Twój pan zajęty? — zapytał Serwiusz wywoływacza, tłustego, nizkiego Greka.
Niewolnik oglądał przybysza od czuba do stóp, ociągając się z odpowiedzią.
— Twój pan zajęty? — powtórzył Serwiusz, ale głosem prefekta, rozkazującego przed frontem, z konia.
— Przy śniadaniu! — zawołał Greczyn przerażony.
— Gdzie?
— Na dziedzińcu!
Serwiusz odepchnął oniemiałego niewolnika,