Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

i przebiegłszy wązki kurytarzyk, zatrzymał się na środku dużej, czerwonej sali, otoczonej ze wszystkich stron czterema rzędami filarów.
Między dwiema fontannami, z których tryskały różowe wonne strumienie, wśród roślin egzotycznych spoczywał Fabiusz na rzeźbionej sofie, pokrytej materyą wschodnią. Odczytując nowiny bieżące z woskowanych tabliczek, pił grzane wino ze srebrnego naczynia.
Ujrzawszy nagle przed sobą prefekta, poborca zerwał się na równe nogi. Zbladł, zachwiał się, uchwycił poręczy i wlepił w niespodziewanego gościa wzrok osłupiały.
Drobny ptak drapieżny stracił przytomność, spotkawszy się oko w oko z orłem.
Orzeł lasów germańskich stał o kilka kroków od niego, potężny, silny. Z jego oczu sypały się iskry gniewu, z zaciśniętych ust straszyła zemsta. Pochylony ku przodowi, jakby się gotował do skoku, patrzył na poborcę i milczał.
Fabiusz chciał krzyczeć... Nie mógł z siebie głosu wydobyć. Chciał uciekać... Nie mógł się ruszyć. Ponure spojrzenie prefekta przykuło go do miejsca, sparaliżowawszy jego członki.
Teraz rzucił się na niego Serwiusz i pochwyciwszy go z przodu za tunikę, podniósł porażone strachem ciało do góry.
— Gdzieś ty ją podział? — zawołał głosem, który gotował się w krtani, jak wir kipiący.
Wstrząsnął Fabiuszem.
— Mów, bo cię uduszę...
Trwoga śmiertelna wróciła poborcy przyto-