nie czekałoby, aż je prefekt zgasi — ciągnął Marek dalej. — Uciekłoby samo przez usta, nos, uszy, wszystkiemi otworami...
— Ten zbój był dziś u mnie — rzekł Fabiusz.
— I ty jeszcze żyjesz?...
— Groził mi, że...
— Że pośle cię rozstawionemi końmi do ponurej krainy cieniów — dokończył Marek za Fabiusza. — Mówiono mi, że Germanowie nie kłamią. Na Jowisza! Obrzydłyby mi pocałunki dziewcząt andaluzyjskich, gdyby mnie taka groźba ścigała.
Marek podniósł się z krzesła i przeszedłszy się kilka razy po gotowalni, stanął przed Fabiuszem.
— Tych żartów niech będzie dosyć — wyrzekł poważnie. — Chciwość twoja zgotowała ci takie położenie, że możesz usiąść na progu nowego życia. Nie trać jednak przytomności, wiesz bowiem, iż w Rzymie Antoninów można Katonów policzyć na palcach jednej ręki. Kto posiada miliony Fabiusza, ten zrobi wszystko, co zechce. Szpiegów swoich roześlij natychmiast, aby prefekt owej Germanki przed tobą nie odnalazł, bądź jutro u mnie na obiedzie i graj licho w kości, a po zachodzie słońca nie opuszczaj domu bez świty uzbrojonej. Teraz pozwól mi włożyć togę i wyjść do miasta. Chcę się zobaczyć z Tullią Kornelią w twojej sprawie.
Tullia Kornelia siadała właśnie do lektyki, kiedy się Marek przed jej domem ukazał.
— Nie w porę przychodzę — odezwał się pretor — ale gdybyś mi mogła poświęcić dziesiątą część godziny, byłbym ci bardzo wdzięczny.
— Nawet czwartą, ale nie więcej, bo wezwała
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.