Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie imperatorowa Faustyna na Palatyn — odpowiedziała Tullia.
Weszli do sali przyjęć i spoczęli na sofach.
— Czegóż imperatorowa może chcieć od ciebie? — zapytał Marek.
Tullia wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, ale prawdopodobnie upatrzyła sobie znów jaką zabawkę i potrzebuje rady. Szeptano sobie wczoraj w cyrku, że dopytuje się gorliwie o germańskiego prefekta.
— I moje kroki skierował ten jasnowłosy legionista do ciebie.
— Nie sądzę, żebyś przychodził z polecenia Faustyny.
Marek uśmiechnął się.
— Wiesz dobrze, że stręczę kochanki tylko dla siebie — wyrzekł.
— W takim razie?... — zapytała Tullia.
— Chciałem cię prosić, żebyś wytłómaczyła Publiuszowi, iż krewny nie powinien szkodzić krewnemu.
— Nie rozumiem, dokąd zmierzasz.
— Zaraz zrozumiesz. Nie wiem, czy ci wiadomo, w jakim celu przybył ów barbarzyniec do Rzymu.
— Całe miasto bawi się jego wiernością dla jakiejś niewolnicy. Gdybyście wy umieli tak kochać! Ale z was nie opuści nikt biesiady dla narzeczonej.
— Ale zawsze dla kochanki, dopóki mu się jej miłość nie sprzykrzy. Idzie mi bardzo o to, żeby się Publiusz sprawą prefekta nie zajmował.
— Publiusz i Serwiusz są przyjaciółmi.
— Przyjaźń patrycyusza rzymskiego dla barba-