Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Lucyusz przenosi go nad wszystkich mędrców, otaczających bozkiego Aureliusza.
— Słyszałem, iż z jego języka sączy się słowo tak jadowite, jakiego nawet Grecy nie znali — zauważył pretor cudzoziemców.
Do sali wbiegła dwudziestoletnia kobieta, nizka, drobna, wiotka w pasie, ubrana w krótką suknię z żółtego jedwabiu. Trzy sznury pereł zdobiły jej czarne włosy, rozstrzępione na czole, a z tyłu związane w węzeł grecki. Z szyi i z obnażonych ramion bił blask drogich kamieni. Małe stopy tkwiły w purpurowych trzewikach, wyszywanych złotem.
— Pozdrowienie wam, ojcowie, synowie i wnukowie świętej Romy! — zawołała głosem pieszczotliwym, posyłając od ust ręką towarzystwu pocałunki — i wam, dziadowie i pradziadowie — dodała, zwracając się do szaf, wypełnionych popiersiami Kwintyliów.
Gromadnie otoczyli goście Marka przybyłą. Tylko pretor cudzoziemców nie pospieszył na jej powitanie.
— Piękna Lidya przynosi zawsze ze sobą wesele — odezwał się jeden z senatorów.
— A nudny Mucyusz dziwi się zawsze, że młodość lubi twarz pogodną — mówiła Lidya. — Podobno ci ten uczony lekarz ateński, co mimo swej mądrości życiodajnej, wygląda sam, jak gdyby się już napił obrzydliwej wody z rzeki Lete, kazał chodzić boso i dźwigać ciężary. Posłuchaj jego rady, a może ci wraz z okrąglejszemi ramionami i łydkami wróci lepszy humor.
Mucyusz nie obraził się przymówką Lidyi. Roz-