Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

gowłosy chłopcy gallijscy włożyli na ich skronie wieńce ze świeżych kwiatów.
Gdy goście spoczęli na łożach, oparłszy lewe łokcie na miękkich poduszkach, grała już orkiestra lubieżne tańce wschodnie.
Marek rzucił ochmistrzowi, który stał w postawie nieruchomej przy drzwiach, spojrzenie rozkazujące, ten podał je innemu niewolnikowi, po chwili weszło dwóch krajczych sycylijskich. Ze zręcznością kuglarzów, tak szybko, że ruchy ich ginęły dla niewprawnego oka, pocięli cąber sarni, pieczeń z dzika i stos pieczonych ptaków,
W sali zaroiło się. Niewolnicy różnych narodowości usługiwali z wdziękiem, nachylając się bez szelestu w takt muzyki. Jedni podawali na srebrnych półmiskach pieczyste, inni w naczyniach kryształowych — sałaty i ślimaki purpurowe. Chłopcy nalewali z bronzowych, złoconych dzbanów starsze wino albańskie.
Całe to wojsko służby prowadził uważnem okiem ochmistrz, sztywny, poważny. Nie podniósł ręki, nie skrzywił głowy. Wzrokiem tylko, poruszeniem brwi wydawał rozporządzenia, a milcząca czereda rozumiała go doskonale.
Goście tłumili z pośpiechem pierwszy głód, rzucając kostki na posadzkę i ocierając palce o ręczniki z cienkiego płótna.
— Nie mogłem się żadną miarą dowiedzieć — odezwał się Mucyusz — w jaki sposób przyrządza kucharz konsula sos do pieczeni z dzika. Dawałem tysiąc sesterców za tajemnicę, ale chytry sycylijczyk nie uległ pokusie.