Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo wie, żeby go konsul zrobił za karę stróżem — wyrzekł Marek. — Ten sos to jego wygrana na loteryi życia.
— Jest to rzeczywiście sos nadzwyczajny — mówił prefekt miasta. — Konsul ma szczególną zdolność do wynajdywania nowych przysmaków. Nie znam sosu, któryby drażnił tak przyjemnie podniebienie.
— I któryby tak psuł żołądek — odezwała się Lidya. — Jestem zawsze chora po sosie konsula.
— Niech sobie psuje, byle wywołał smak niezwykły — zauważył Mucyusz. — Obrzydła mi nasza kuchnia, jednostajna i nudna, jak cnota brzydkich kobiet.
— Na to jest sposób — mówiła Lidya.
— Ofiaruję buziaka za dobrą radę.
— Chcesz mówić o buziaku w oprawie dziesięciu tysięcy sesterców?
— Za dużo. Gdybym tak hojnie płacił, straciłbym wszystko przed śmiercią i nie miałbym kilku groszy dla Charona za przeprawę.
— Pożyczę ci z przyjemnością sesterca na drogę ostatnią, aby cię Charon nie przemierzył wiosłem.
— Ale przedtem nie skąp owej rady.
— Skoro ci rzymska kuchnia obrzydła, jedz glinę i pij wodę z kałuży.
— Gliną zapcham ci śliczną buzię, a wodą z kałuży napełnię twoje fontanny.
— Tak się ciągle kłócą, jak gdyby się bardzo kochali — odezwał się prefekt miasta.
— A może mnie ona i miłuje — mówił Mucyusz,