Cnotliwym był mężem, kiedy o nas nie zapominał.
— Złożyłbym ci ofiarę z pierwszych kropel — mówił Marek dalej — jak się tego starodawny domaga obyczaj, bo czuję wdzięczność głęboką dla twojej domyślności, ale na cóżby ci się to zdało, biedaku? Praprawnuk twój nie wierzy w życie prochów i kości, bawi się przesądami motłochu i nie zazdrości ci wcale apoteozy pośmiertnej. Niech ci ziemia lekką będzie, a my wypijemy tymczasem twoje wino, albowiem godziwa, by żywi spożywali to, co umarli zgotowali.
I wychylił czarę jednym haustem wśród oklasków biesiadników.
Równocześnie odezwała się za kotarą pieśń Anakreonta. Śpiewał ją dźwięczny, świeży głos niewieści, śpiewał o winie i użyciu, namiętny, jak młodość na południu.
Piję wino, napój boski...
Zasypiają czarne troski.
Po co płacze, po co trudy,
Przykre troski, długie nudy?
Chcę, czy nie chcę, umrzeć muszę.
— Chcę, czy nie chcę, umrzeć muszę — powtórzył Mucyusz głosem skrzekliwym. — Dawaj jeszcze falerna, Marku! Chcę, czy nie chcę... głupi wynalazek...
Po co więc umartwiać duszę?
Raczej słodkie pijmy czary,
Nadobnego Bacha dary;
Kiedy pijem napój boski,
Zasypiają czarne troski.