Stuletni podstępny falern pił się łagodnie, jak miód niewinny, ale zaledwo zmieszał się z krwią, wlewał w nią ogień pożądliwy.
Kiedy pijem napój boski,
Zasypiają czarne troski...
wtórowali senatorowie śpiewaczce.
— Napój boski, boski, boski — mruczał Mucyusz — tylko ten ohydny koniec...
Zatrząsł się, jakby przykre zimno ciało jego przebiegło.
— Mucyusz nie lubi śmierci! — zawołała Lidya.
— A ty ją lubisz?
Zamiast odpowiedzi, podsunęła hetera senatorowi pełny puhar, śpiewając:
Moje włosy — ach! już białe
Moja broda — ach! już siwa
Zębów rzędy już nie całe,
Gdzie ma młodość, gdzie szczęśliwa?
I jasności tej słonecznej
Już nie wiele mi sądzono,
I płacz bierze mnie serdeczny,
Bo mi straszne ziemi łono.
— Mogłabyś przestać z tem łonem ziemi — odezwał się Marek.
— Dlaczego? Potomkowie zwycięzców na tysiącach polach bitew mieliby się bać śmierci? Nie wierzę — mówiła Lidya, uśmiechając się szyderczo. — Śmierć, to najukochańsza przyjaciółka wasza. Macie w krwi zabójstwo.
I śpiewała dalej: