Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

dość na tem, że uczysz cudze żony wiarołomstwa. Chłopców jeszcze kradniesz, gorszy od Merkurego, sprowadzasz ich na Olimp, aby lubieżne twoje oczy urodą swoją rozweselali. Egidę i piorun, wysokiej godności oznaki, odkładazz, siadasz na ziemi i bawisz się z owym smarkaczem, jak gdybyś nie był Jowiszem, lecz pustym Amorem. Czy ciebie nie wstyd, stary?
Lucyan naśladował głos rozgniewanej kobiety, gestykulując ku wielkiej uciesze towarzystwa. Były kapłan pokładał się od śmiechu.
Teraz zachmurzył się, retor roztargał brodę i mówił dalej grubym głosem męzkim, udając Jowisza:
— Nie zrzędziłabyś niepotrzebnie, pani żono, bo nie wiesz, co dobre. Gdybym ci pozwolił owego smarkacza, jak Ganimeda nazywasz, choć raz pocałować, zrozumiałabyś odrazu, dlaczego przenoszę jego buziaki nad słodycz nektaru.
— Nie oszalałam jeszcze — zapiszczał Lucyan — do tego stopnia, bym miała plamić boskie usta pocałunkami frygijskiego pastucha.
— Miarkuj się, moja jejmość, bo...
— Bo co?...
Lucyan rzucił się na stół, nadstawiając głowy, jakby na kogoś nacierał.
— Bo co? — wołał głosem niewieścim. — Niedoczekanie twoje, żebym się twoich głupich piorunów bała. Strasz niemi ludzi, ale nie mnie, rozumiesz? Zresztą rób, co ci się tylko podoba! Bałamuć wszystkie kobiety ziemi, właź w skórę psów,