osłów, wołów, kogutów, ożeń się nawet z tym smarkaczem...
Lucyan zaczął szlochać, spazmować... Potem splunął i machnąwszy ręką, mruknął: ech, z babami...
— I papa Jowisz uciekł z komnaty, położywszy po sobie uszy — zakończył opowiadanie.
— A mama Junona, mama Junona? — pytano.
— Mama Junona, zmiarkowawszy, że jej szlochy nic nie pomagają, otarła czemprędzej łzy i wybiegła do sali Olimpu, gdzie wytargała Ganimeda porządnie za uszy — odpowiedział Lucyan. — I cóż, Rzymianie, czy jesteście z powieści mojej zadowoleni?
Mucyusz zerwał z ręki drugi naramiennik i rzucił go Lucyanowi. To samo uczynili inni słuchacze.
Ale retor odsunął hojne dary i wyrzekł:
— Honoraryum biorę tylko w sali szkolnej lub na rynku, gdy czytam publicznie. Tu jestem gościem Marka Kwintyliusza.
Zdziwieni spojrzeli na niego senatorowie, rzadko bowiem spotykali filozofa, któryby pogardził złotem. Tysiące greckich i egipskich uczonych przebywało w Rzymie, każdy zaś z nich czyhał tylko, gdzieby mógł schwycić garść sesterców.
— Już późno, a mnie czeka jeszcze robota — mówił Lucyan.
Umył ręce i pożegnał się. Wkrótce po nim opuścił i pretor cudzoziemców towarzystwo.
Obiad się skończył. Kiedy Lucyan naśladował
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.