Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucili.
Kiedy Fabiusz spojrzał na liczbę Marka, wyciągnął instynktownym odruchem chciwą rękę po tabliczki, leżące przed nim. Ale już przysunął je był pretor prefektowi. Przegrał...
— Zdawało mi się, że zięć szczęśliwego gracza będzie w jego zastępstwie także szczęśliwym — zaśmiał się Marek — ale kaprys fortuny przekonywa mnie, iż teść i zięć to dwie odmienne osoby. Może pójdzie lepiej za drugim razem. Czy przypominasz sobie, prefekcie, ową wazę murryjską, którą Fabiusz nabył po Klaudyach?? Wystawiono ją w portyku Agryppy.
— Cały Rzym mówił z zachwytem o tem arcydziele Murrhy — odezwał się prefekt.
— A gdybym tę wazę postawił w imieniu mojego teścia? Wszakże pozwalasz? — zapytał Marek, zwracając się do Fabiusza.
Poborca zrozumiał, dokąd pretor zmierza.
Przez chwilę wahał się, żal mu bowiem było klejnotu, którego mu najbogatsi zazdrościli, pokonał jednak chciwość i wyrzekł:
— Niech ci służy...
Głos jego drżał, a usta pobladły.
Przy stole zapanowało milczenie. Gracze śledzili z powstrzymywanym oddechem kości, wirujące na polerowanej płycie srebrnej. Nawet senatorów, z których każdy posiadał dziesiątki milionów, zajęła stawka, równająca się krociom. Jeden tylko Marek chwytał czarne znaczki okiem obojętnem.
Przegrał powtórnie... Nie zdziwił się wcale, rzucił bowiem rozmyślnie jak najgorzej.