Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Odeślesz jutro prefektowi wazę — rzekł do- Fabiusza, oddając sąsiadowi kubek.
Utrata drogocennego sprzętu zgnębiła poborcę do tego stopnia, iż zdobył się zaledwo na pochylenie głowy. Nie mógł z siebie wydobyć słowa, chociaż usiłował zapanować nad wzruszeniem. Był tak blady, że zwrócił na siebie uwagę całego towarzystwa. Daremnie upominał go Marek wzrokiem.
Najwięcej ze wszystkich zdziwił się prefekt rozrzutności Fabiusza. Słyszał on tyle o zdzierstwach poborcy, iż nie umiał sobie na razie jego źle granego spokoju wytłómaczyć. Chcą czegoś odemnie, ale czego? — pytały jego oczy, przechodzące z Marka na Fabiusza, z Fabiusza na Marka.
Orkiestra umilkła już, balet wysunął się, niewstrzymywany przez nikogo, nie uzyskawszy ani jednego oklasku. Na dziedzińcu został tylko ochmistrz dworu, czekający na skinienie pana, niemy i cierpliwy, jak filar, o który się opierał.
Gra szła dalej, ale szczęście, spłoszone przez Marka, nie sprzyjało już Fabiuszowi. Coraz częściej sięgał po czarę, szukając w winie pociechy.
— Zabierzemy dziś Fabiuszowi kilka niewolnic germańskich — odezwał się Mucyusz, zgarnąwszy stos tabliczek. — Ma ich podobno cały legion, a same młode i urodziwe.
— Teść mój, tępiąc Germanów, zasłużył się Rzymowi, naród to bowiem niespokojny i coraz pyszniejszy — mówił Marek — Barbarzyńcy rozzuchwalili się do tego stopnia, iż upominają się jawnie o prawa ludzkie. Słyszeliście zapewne o owym prefekcie legionów, który trudzi nasze władze, do-