Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

— He, he, moje ręce... oho... żelazne... zobaczysz... żelazne...
Chciał się dźwignąć, ale opadł ciężko na wezgłowie sofy.
— He, he, falern — zaśmiał się głupkowato — ciężki... ołów...
— Rusz się, senatorze Romy, zwycięzco świata, pogromco barbarzyńców! — zawołała Lidya wśród ogólnego śmiechu. — Sto narodów patrzy na ciebie, a twoja celniczka czeka w domu z kijem. Bo ona ci podobno nie żałuje pieszczot bolesnych.
— Celniczka... aha... dam ja jej... ona... czekaj... zoba...czysz...
Powtórnie usiłował się Mucyusz podnieść, ale, zamiast stanąć na nogach, runął na posadzkę.
— Dam ja jej — mamrotał, gramoląc się na ziemi — ręce... że...lazne...
Marek klasnął w dłonie.
— Ułożyć pana w mojej sypialni! — rozkazał ochmistrzowi.
Po chwili wbiegli tragarze, wynieśli pijanego senatora. On wymachiwał rękami i bełkotał, śmiejąc się do siebie.
— He, he... że...lazne...
— Pierwszy trup — wyrzekł Marek, biorąc kubek do ręki — a my pracujmy dalej...

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.