Z naczyń, które jej ochmistrz dworu podawał, lała Mucya pod mur grobowca wino i mleko i zagrzebała w ziemi własnemi rękami chleb, ciasta i owoce. Dopełniwszy ceremonii, pamiętającej Romulusa i Remusa, kazała otworzyć drzwi i weszła do podziemi.
Zapalone pochodnie oświetliły wnętrze wieży, wypełnionej od dołu do góry urnami, ustawionemi w niszach. Na samym spodzie, w szerszych i głębszych schowaniach, spoczywały sarkofagi kamienne.
Na jednym z nich, którego bok odkryty zdobiła płaskorzeźba, przedstawiająca trybuna legionów w postawie leżącej, złożyła Mucya wieniec. Potem uklękła i, oparłszy głowę na sarkofagu, pogrążyła się w niemej zadumie.
Milcząc otaczała ją służba. Żaden z niewolników nie śmiał nawet szeptem spłoszyć samotnych myśli pani. Tylko szelest płonących pochodni mącił ciszę grobu.
Dziwną rozmowę prowadziła żywa Kornelia z umarłymi. Córa wielkiego rodu, którego nazwisko wplotło się na zawsze do wieńca sławy rzymskiej listkiem niewiędnącym, błyszcząc w księdze dziejów na kartach zasługi wojskowej i obywatelskiej, skarżyła się przodkom swoim na czas, w którym jej życ kazano.
Ona wzięła po dalekich prababkach duszę i serce matrony rzymskiej, a wszystko, co ją otaczało, starało się w niej stłumić pamięć czystych uczuć i wielkich czynów.
Jeszcze dzieckiem była, kiedy gramatycy grecccy, sprowadzeni przez jej ojca z Aten, drwili w jej obe-
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.