modliła się w grobowcu, czekając na natchnienie... Bo z całej religii rzymskiej, z jej gruzów, pokrywających się pleśnią mimo świątyń i kapłanów, wyniosła tylko prastare przeczucie rasy aryjskiej — wiarę w dalsze istnienie człowieka po za grobem. Tej jednej prawdy, na której Rzym zbudował swoje ogniska domowe i ołtarze Westy, nie zabrali jej retorowie, filozofowie i histryoni.
Mucya wierzyła, że cienie przodków widzą ją, słyszą w tej chwili, i mogą przywrócić spokój duszy.
Objąwszy ramionami sarkofag trybuna, którego rocznica śmierci dziś przypadała, modliła się bez słów, wpatrzona w siebie. Całą duszę wlała w tę prośbę gorącą, błagając o promień światła.
Ale grobowiec milczał... Płomienie tylko pochodni łopotały zcicha, jak skrzydła ptaka nocnego.
Gdyj Mucya rozmawiała z cieniami umarłych, Tullia, która została na dworze, była zajęła myślami o żywych.
Dziecko czasu, z którego wykwitła, jego pojęć zwolenniczka, nie dręczyła się prokonsulowa nigdy zagadkami życia. W krwi jej nie odezwały się instynkty i upodobania dalekiej prababki. Była ona Rzymianką z epoki Antoninów, wykwintną damą, obojętną sceptyczką, oddaną życiu, chwili bieżącej. I ją wychowała filozofia i literatura grecka, ale światowej elegantce nie przyszło nigdy na myśl zapytać o wartość mądrości, która kierowała jej postępowaniem.
Jeden tylko rys charakteru wzięła Tullia po zwycięzcach świata. Duma tłumiła w niej wszystkie inne uczucia, silniejsza nawet od miłości do życia.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.