by was ziemia wypluła po śmierci, jak zdrajców... żeby wam Charon odmówił przewozu...
Wrzawę powiększały jeszcze wrzaski woźniców, którzy domagali się głośno, aby straż opróżniła drogę.
— Czego chcą ci ludzie? — zapytał Publiusz, zbliżywszy się do setnika.
Ukazanie się jego podziałało na żołnierzy, jak komenda. Wyprostowali się bez rozkazu i opuścili miecze. Cała załoga rzymska znała osobiście srogiego trybuna, którego pojawienie się wystarczało nieraz do uśmierzenia buntu.
— Cześć tobie, przesławny trybunie — wyrzekł setnik. — Ludzie ci chcą jeszcze dziś niepokoić boskiego imperatora i żądać od niego chleba. Mówią, że im susza tegoroczna spaliła plony, że dzieci ich i żony umierają z głodu w górach. Nie mogę ich wpuścić do miasta bez pozwolenia prefekta.
Z głośną wrzawą otoczył tłum Publiusza. Jeden krzyczał przez drugiego, a wszyscy tłoczyli się, dotykając jego szat.
— Rozstąpcie się! — zawołał Publiusz głosem tak donośnym, że zapanował nad hałasem. — Zkąd idziecie, czego chcecie? Niech jeden mówi!
Rzucił naokoło siebie spojrzeniem tak groźnem, że motłoch, uczuwszy pana, zamilkł, cofając się z głuchym pomrukiem.
Kiedy się naokoło niego utworzyło wolne miejsce, powtórzył:
— Niech jeden mówi!
Z gromady wysunął się ów ogromny drab w poszarpanej todze i zaczął:
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.