Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

oczach, rzucającą się na posadzce w kurczach konania.
— Ty rozkazałaś, pani?
Głos starej niewolnicy egipskiej wrócił Tullii przytomność.
Zasłoniła sobą szybko otwarty biust i wyrzekła:
— Podasz mi niebieską suknię i ciepły płaszcz. Niech Chryzyp i Sporus będą gotowi!
Gdy sługa znikła, zamknęła skrytkę i wybiegła z pokoju, jak gdyby ją upiory ścigały.
W pół godziny potem opuszczała dom pieszo, strzeżona przez dwóch gladyatorów, którzy postępowali za nią o kilka kroków.
Szła po wróżbę, po głos zakrytego jutra, ona, która nie wierzyła w bogów i w pozagrobowe życie człowieka. Słynny za Antoninów szarlatan, Paflagończyk Aleksander, miał jej powiedzieć, czy Publiusz ulegnie jej wdziękom i zręczności.
Wzięła z sobą tysiąc sesterców w złocie, tyle bowiem kazał sobie prorok płacić za posłuchanie, gdy jego wyroczni żądały osoby zamożne. Aby jej przechodnie nie poznali, ubrała się w barwne suknie hetery i włożyła na głowę kaptur wełniany.
Niepotrzebnie obawiała się spotkania ze znajomymi. Ciemny, burzliwy wieczór nie zachęcał nikogo do opuszczenia domu, wypędzając na ulicę tylko tych, których obowiązek zmuszał do znoszenia niewygód.
Opierając się wiatrowi, szla Tullia do proroka, do którego niosła, oprócz pieniędzy, zabobonną duszę sceptyków, pozbawionych wskazówek i pociechy