Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Marek Kwintyliusz, spożywszy obiad razem z Fabiuszem, przeszedł na dziedziniec, dokąd służba zaniosła omszały dzban niedopitego falerna.
Kiedy zostali sami, odezwał się:
— Sądziłem, że będziesz teściem przyjemniejszym.
Fabiusz, który rozłożył się wygodnie na sofie, uśmiechnął się złośliwie.
— Przyszły dziad przyszłych Kwintyliów — wyrzekł — powinien pamiętać o majątku wnuków.
— Jeżeli ty będziesz ich dziadem, to ja będę ich ojcem, ojciec zaś jest bliższym od dziada — mruknął Marek, chodząc wzdłuż filarów.
— Najbliższym byłeś sobie, a mimo to...
— Mimo to straciłem fortunę patrycyuszowską, chcesz powiedzieć — wtrącił Marek żywo. — Powiedziałem to sobie już sam tyle razy, iż mógłbyś mi oszczędzić wyrzutów niewczesnych. Zresztą, radzę ci nie nadużywać mojej cierpliwości, bo...