Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

dów zbożowych; wy zaś umiecie tylko dla siebie grabić i wyzyskiwać. Nasi przodkowie płacili za dostojeństwa i władzę krwią, służbą całego życia, samobójstwem nieraz, gdy taka była wola cezarów, wasze zaś pierścienie rycerskie mają jedynie wartość kupionego sprzętu.
— Teraz stajesz się ty przyjemnym — mruknął Fabiusz.
— Chciałeś tego — odparł Marek.
Zamilkli. Pretor chodził ciągle wzdłuż filarów, pochmurny, zasępiony; Fabiusz spoglądał na niego z pod czoła, gładząc brodę.
Teść i zięć nie żywili dla siebie uczuć przyjaznych. Gdyby nie próżność pierwszego, a marnotrawstwo drugiego, rozeszliby się bez żalu, nie pragnąc powtórnego zbliżenia.
Ale wszyscy dorobkiewicze Rzymu zazdrościli Fabiuszowi związku z Kwintyliami, a wierzyciele Marka grozili mu publiczną sprzedażą domu i pamiątek rodzinnych.
Pierwszy odezwał się Fabiusz.
— Gdybyś się dobrze nad swojem położeniem zastanowił — mówił, zbliżając się do Marka — przyznałbyś mi słuszność. Nie oddając posagu Liwii w twoje ręce, mam tylko twoją przyszłość na względzie.
— Zbyteczna to troskliwość — rzucił Marek.
— Wiesz chyba sam, że nie umiesz ocenić wartości pieniędzy.
— Skąpstwo nie jest rzeczą Kwintyliusza.
— Dla wierzycieli ma Kwintyliusz takie samo znaczenie, jak wczoraj wyzwolony niewolnik.