Niecierpliwie odwrócił się Marek i zmierzywszy Fabiusza pogardliwie, wyrzekł:
— Mówiłem ci już raz, że trybun Publiusz ofiarował mi połowę majątku za zerwanie z Liwią. Straszysz mnie daremnie wierzycielami. Albo przepiszesz na mnie połowę posagu żony, albo nie stanę jutro do obrzędu.
Zamilkli powtórnie.
I znów gładził Fabiusz brodę, śledząc z pod czoła ruchy Marka. Mówi on prawdę, lub też targuje się tylko? pytały jego chytre oczy.
Małżeństwo z patrycyuszem, którego drzewo rodowe sięgało czasów przedhistorycznych Rzymu, równało się dla niego purpurze senatorskiej. Wiedział bardzo dobrze, że stosunki Marka otworzą przed nim wszystkie drzwi, zatrą jego przeszłość i poprowadzą go po stopniach zaszczytów, o których zbogacony poborca marzył od chwili, kiedy sobie powiedział, że zgarnął dostateczną ilość pieniędzy.
Dla takiego celu warto poświęcić część zdobytej fortuny, myślał Fabiusz, wrodzona jednak chciwość kazała mu bronić milionów przed lekkomyślnością znanego marnotrawcy.
Już chciał przystąpić do Marka, kiedy się ten odezwał:
— Byłoby zresztą dla ciebie bezpieczniej, gdybyś przepisał majątek na mnie, sprawa bowiem owej niewolnicy germańskiej jeszcze nieukończona.
Fabiusz drgnął. Zapomniał zupełnie o narzeczonej Serwiusza.
— Nie widzę związku między moim majątkiem a ową niewolnicą — mruknął.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.