Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

niespokojnych musi być czujnym, podobnym do psa, pilnującego domu w noc burzliwą. Mam wstręt do owych drobiazgów odpowiedzialnego urzędu, do owych posłuchiwań, rozjazdów, do rozstrzygania sporów, które mnie nic nie obchodzą, do gwałtów w końcu, bez których zarząd oddalonych prowincyj nie jest możliwy. W kraju Partów lub w Germanii trzeba pracować bez wytchnienia, a moje lenistwo nie znosi wysiłku.
— W takim razie pozostaje ci tylko służba u Fabiusza — wyrzekła Tullia, podnosząc się z sofy.
— Tullio! — zawołał Marek.
— Nie cofam słów gorzkich. Kto nie chce, nie umie rozkazywać, ten powinien służyć, bo mylisz się, jeżeli ci się zdaje, że Liwia będzie posłusznem twojej kapryśnej woli narzędziem. Córka takiego drapieżnego ojca nie może być gołębiem. Widziałam ją i słyszałam tylko kilka razy, ale widziałam i słyszałam dosyć, aby wiedzieć, co cię czeka. Liwia wzięła po ojcu stanowczość i przebiegłość, których siłę odczujesz wkrótce.
— Przerażasz mnie...
— Ostrzegam cię...
— Nie takiej pociechy spodziewałem się od ciebie..,
— Jest obowiązkiem przyjaźni mówić prawdę...
— Radź lepiej!
— Nie mogę inaczej... Jedź na prowincyę!
— Zmiłuj się! Cóż będę robił na prowincyi bez towarzystwa rzymskiego, bez cyrków, teatrów i filozofów? — mówił Marek, krzywiąc się jak dziecko.