gdy nas odwiedza — odezwała się Tullia, spuszczając głowę.
Nagle ujęła Marka za ręce i zapytała szybko:
— Wszakże patrycyuszkę, która przyjmuje zakon chrześciański, czeka kara miecza?
— Tak nakazuje prawo — odpowiedział Marek, zdziwiony niespodzianym zwrotem rozmowy.
— A co trzeba uczynić, żeby patrycyuszkę stawić przed sądy?
— Wystarcza donieść pretorowi, że bierze udział w nocnych zebraniach chrześcian.
— A gdyby się wyparła?
— Należy ją śledzić i kazać pochwycić na gorącym uczynku.
— Dziękuję ci...
— Ręce twoje drżą, w oczach płoną błyski złowrogie, na twarzy wykwitły chorobliwe rumieńce — mówił Marek, coraz więcej zdziwiony. — Czybyś ty?...
— Ja? — zawołała Tullia, uśmiechnąwszy się pogardliwie. — Ja miałabym uwierzyć w ten przesąd motłochu i niewolników? Patrycyuszka rzymska chrześcianką, siostrą nędzarek i sług? Sądziłam, że znasz mnie lepiej.
A zbliżywszy usta swoje do ucha Marka, szepnęła:
— Mówi mi głos wewnętrzny, że Mucya przyjmie ten zabobon wschodni.
— I tybyś... — zawołał Marek.
Cofnął się o cały krok, patrząc ze zgrozą na Tullię.
— Mucya jest naszą krewną, Tullio — wyrzekł z wyrzutem w głosie.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.