Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najbliższą krewną jestem sobie sama — odpowiedziała Tullia, marszcząc brwi.
Było tyle nieubłaganej stanowczości w jej twardych rysach, że się Marek przeraził.
— Nie chciałbym zasłużyć na twoją zemstę — mruknął.
— Bo nie byłeś nigdy mężczyzną — odpowiedziała Tullia. — A teraz polecam cię bogom domowym, w których nie wierzysz i Hymenowi, który nie zapali dla ciebie jutro jasnych pochodni. Niech ci sen da noc szczęśliwą, biedaku!
Pogładziła twarz Marka ręką, jak matka, pieszcząca smutne dziecko i odeszła.
Przybywszy do domu, kazała zawołać jednego z niewolników, przeznaczonych do jej służby osobistej, a gdy nizki, tłusty, kosooki Greczyn stanął przed nią, wyrzekła:
— Mówiono mi, że umiesz przykładać ucho i oko do każdych drzwi.
Niewolnik zbladł. Pochyliwszy głowę, czekał drżący na wyrok, który mu słowa pani zapowiadały.
Ale Tullia uśmiechnęła się łaskawie i mówiła dalej:
— Potrzeba mi, od tej chwili twojego oka i ucha. Zbliż się!
Kiedy Greczyn przypadł do jej kolan, nachyliła się nad nim i wyrzekła głosem stłumionym:
— Chcę wiedzieć, co Mucya Kornelia robi o każdej porze dnia, w domu i po za domem, kogo przyjmuje, z kim i o czem rozmawia. Jeżeli wywiążesz się z zadania ku mojemu zadowoleniu, wów-