Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

nik, idący przodem z pochodnią, zatrzymał przed jakąś bramą i stuknął w nią trzy razy.
Ktoś odsunął okienko i wyrzekł coś półgłosem. Niewolnik zrobił na ustach znak krzyża, odpowiedział kilka słów szeptem, poczem się brama otworzyła.
Mucya znalazła się w obszernym ogrodzie, wpośród którego rysowały się na tle ciemnej nocy ciemniejsze od niej kontury ogromnej szopy. Stłumiony śpiew mnóstwa głosów wydobywał się na zewnątrz, otaczając budynek brzękiem tajemniczym.
Nasunąwszy kaptur płaszcza na głowę, weszła Mucya za niewolnikiem do szopy i stanęła pod ścianą w pobliżu drzwi. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Kilkaset ludzi klęczało i śpiewało pieśń, nieznaną pogance.
Pierwszem wrażeniem, jakie Mucya odniosła na zebraniu chrześcian, było nieprzyjemne zdziwienie.
Rzymianka, przywykła do marmurowych świątyń, ozdobionych złoconemi posągami bogów, do wspaniałych kolumnad, obwieszonych bogatemi wotami i wieńcami i do wytwornych kapłanów, czuła się obcą w szopie drewnianej bez filarów, mozaiki i sztukateryi. Samo otoczenie Jowisza kapitolońskiego i innych mieszkańców Olimpu działało na zmysły, pobudzając do kornego rozmyślania, a tu, w świątyni chrześciańskiej, spoglądały na nią nagie brudne ściany, oświetlone żółtym płomieniem kilku lamp olejnych.
Przez otwarte drzwi wchodziły ciągle nowe postacie, mężczyzn i kobiet, starców i dzieci.