Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

cie? Przelotną wędrówką, znikomą chwilą w bezmiarach wieczności, nędzną walką o zaspokojenie potrzeb i chuć ciała. Z cudzej krzywdy, z grzechu rodzi się wszystko to, za czem się ludzie na ziemi ubiegają. Krew zwyciężonych sączy się z purpury zwycięzców, łzy wyzyskanych lśnią na milionach bogaczów, przekleństwa sponiewieranych mnożą się nad zaszczytami pysznych. W błocie tarza się rozkosz doczesna, niesprawiedliwość podaje rękę sile, głupstwo rozumowi.
— Nasi prześladowcy rzucają nam w twarz obojętność dla spraw państwa. Ale czemże dla nas dobro Rzymu, na którego wielkość złożyło się nieszczęście licznych narodów? Nasz Bóg, ojciec i opiekun całego stworzenia, miłosierny dla wszystkich, litujący się nad słabym i ubogim, nie uznaje różnicy między zwycięzcą i zwyciężonym, wolnym a niewolnym, nie sprzyja okrucieństwu wojny, wiarołomstwu mocnych, pysze bogatych; nasz Pan nie korzy się przed zaszczytami i dostatkami tej ziemi, wynagrodzając tylko dobroć i miłosierdzie. Jakże możemy sprzyjać Rzymowi, którego potęga wyrosła z gwałtu i samolubstwa? Rzeczą przemijającą jest dla nas wszelki blask doczesny...
— Żądają od nas, abyśmy składali ofiary ich ich bogom i uwielbiali ich mędrców! Ależ oni sami drwią z tych bogów w teatrach i w księgach, a mędrcy ich pożerają się nawzajem językami, każdy z nich bowiem uczy czego innego. Jakże chcą, abyśmy szanowali bogów, którzy przestali być dla nich strasznymi? Modląc się w świątyniach, kłamią; zwracając się do swoich kapłanów, nie wierzą; ro-