Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

sząc ołtarze krwią zwierząt, uśmiechają się szydersko. Nędzni obłudnicy, nie mający odwagi do zburzenia świątyń, które przestały być dla nich domami bogów, mordują nas za to, że nie chcemy kłamać, jak oni.
Mucya, która słuchała dotąd z głową pochyloną, spojrzała teraz na Minucyusza Felixa. Jego ostatni argument wdarł się do jej duszy promieniami jasnego światła. W istocie... Za co tych ludzi prześladują?... To oni, obrońcy Olimpu, winni są kary, dopuszczają się bowiem bezprawia w imieniu bogów, których nie uznają.
A Minucyusz Felix mówił dalej:
— Drwią z nas, że modlimy się do Boga, którego zazdrość kapłanów żydowskich przybiła do drzewa hańbiącego. Ale kiedyż spotykała się nowa prawda z życzliwością tych, którzy zawdzięczali starej władzę bogactwa? Wszelkie słowo, wszelki czyn, brzemienny przyszłością, budził zawsze nieufność i rozkiełznywał samolubne namiętności. Zbyt nędznem i słabem stworzeniem jest człowiek, żeby mógł zrozumieć odrazu głos Opatrzności i pójść za jego wskazówkami. Śladami rozwoju ludzkości płynie krew proroków, bohaterów i mędrców, przelana przez nienawiść podłych i głupich. I nasz Bóg, chociaż dziś wzgardzony, bo przyniósł światu nową prawdę, przystępną tylko dla najlepszych i najnieszczęśliwszych chwili obecnej, zapanuje kiedyś jawnie, uznany i czczony powszechnie, do nas bowiem należy przyszłość. Kapłani grecko-rzymskich bogów i filozofowie podają nas na pośmiewisko oświeconych, a podburzają przeciw nam motłoch, ale niech